Cofnijmy
się o dziesięć lat. Mamy lata 90-te, lumpeksy, peweksy - jak zwał, tak zwał są
małymi klitkami, 2 metry na 2 metry, z wielką wagą rodem z wiejskiego sklepu,
na którym pani w dawno już średnim wieku z trwałą na głowie waży wątpliwej
jakości ubrania 2 złote za kilogram z charakterystycznym zapaszkiem, którego
trudno pozbyć się nawet po trzech praniach w Frani. Każdy kupuje w tych
śmierdzących klitkach, ale nikt nie chce się przyznać i przed otwarciem do nich
drzwi rozgląda się nerwowo niczym na przejściu dla pieszych (w lewo, w prawo i
jeszcze raz w lewo), by upewnić się, że aby na pewno nikt ze znajomych nie
widzi jak przekraczamy próg "lumpa".
Być może
obraz, który przedstawiłam, jest lekko przekoloryzowany, ponieważ podczas
wypraw do lumpeksów z mamą byłam dzieckiem, jednakże pamięć mam dobrą, stąd te
wspomnienia.
Dziś na
sklep z używaną odzieżą mało kto powie LUMPEKS, dziś są to dyskonty odzieżowe,
ciucholandy. Zmieniło się wiele. Po pierwsze: metraż. W celu otwarcia takiego
biznesu wynajmowane są ogromne hale, liczące sobie nawet 200 metrów
kwadratowych. Po drugie: do pracy przyjmowane są tylko młode, ładne, eleganckie
kobiety, oczywiście bez trwałej na głowie. Po trzecie: jakość ubrań. Jasne - na
wieszakach wisi mnóstwo bylejakich szmatek, na które nie skusi się nikt nawet
przy okazyjnej cenie 1 złoty za sztukę, ale coraz częściej, coraz więcej jest
MARKOWYCH ciuszków ze znanych sieciówek w (prawie) idealnym stanie. Po czwarte:
klientela. Kto stoi w kolejce przed drzwiami, czekając na otwarcie? Eleganckie,
wyszminkowane panie, które używają tipsów, by walczyć między sobą o to, która
pierwsza wrzuci to jednego ze swoich trzech koszyków upatrzoną kieckę. Nikt się
już nie kryje z zakupami w ciucholandach. Po piąte: brak intensywnego zapaszku,
tak charakterystycznego dla peweksów lat 90-tych. Dziś wystarczy już jedno
pranie. ;)
Czy wstyd
jest nosić używane ubrania? Myślę, że nie! Uwielbiam wprost miny rozmówców, gdy
mówię, że sukienka, którą mam na sobie kosztowała złotówkę, mało z krzeseł nie
spadają.
Nigdy nie
lubiłam przepłacać, ponieważ jestem strasznym skąpcem, a dzisiejsze ciucholandy
mają ogromne możliwości i dają szansę, by wyglądać modnie za śmiesznie małe
pieniądze. Trzeba tylko wiedzieć jak spośród - co tu dużo kryć - szmat, które
niekiedy zalegają na wieszakach po kilka miesięcy, znaleźć perełki, na widok
których ludziom wyskakują oczy z orbit. ;)
A Wam zdarza się kupować w second-handach?
DZISIEJSZA STYLIZACJA
sukienka BIANCO (second-hand, 10 zł) / kamizelka NO NAME (kupiona około 10 lat temu, 30 zł) / buty NO NAME (mały sklepik, 35 zł) / torebka OD BABCI / bransoletka CROPP TOWN (6 zł) / pierścionek PREZENT (targ w Kazimierzu Dolnym) / pasek NO NAME (second-hand, Legnica, 2 zł) / naszyjnik F&F (10 zł)
TOTAL - 93 zł.
Wiem, że dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają, ale taki jest cel mojego bloga - pokazać, że nie trzeba wydawać mnóstwa kasy, by dobrze wyglądać!
Oczywiście włosy stanęły na wysokości zadania i odmówiły współpracy. Dziękuję!
Przepraszam za mimikę, ale fotograf był niecierpliwy! :/